Przedstawiamy Państwu kilka prawdziwych historii. Są one idealnym przykładem, jak wiele może zmienić odpowiednie podejście do dzieci.

1. Przypadek 11-letniego chłopca

Do Roberta Diltsa przyprowadzono 11-letniego chłopca, który nie był w stanie literować poprawnie wyrazów (tej umiejętności w Stanach dzieci uczą się w szóstym roku życia). Dilts zapytał go o ulubiony film oraz ulubioną postać z tego filmu. Okazało się, że był to wielki miśkowaty stwór Wookie z Gwiezdnych wojen. Dilts kontynuował i zapytał: czy możesz teraz wyobrazić sobie Wookiego. Chłopiec natychmiast skierował wzrok w górę i powiedział, że właśnie go widzi. Następnie miał wyobrazić sobie, że Wookie poodnosi łapy, lewą i prawą, kierując ramiona na bok (Dilts pokazał, jak to ma wyglądać). Pod prawą łapą Robert Dilts kazał dziecku wieszać po kolei następujące litery: P, H, E. Między kolejnymi literami Dilts robił stosowne przerwy, po czym upewnił się, czy chłopiec już je tam zawiesił. Następnie zapytał go, czy może zrobić tak, aby Wookie otwierał paszczę, i kiedy otrzymał odpowiedź twierdzącą, kazał mu zobaczyć, jak z tej otwartej paszczy wychodzą kolejne litery: N, O, M, E. Za każdym razem Dilts upewniał się, czy chłopiec robi to, co on mówi. Na koniec poprosił go jeszcze o zawieszenie paru liter pod lewą łapą Wookiego. Były to: N, O, N. Wtedy poprosił chłopca, aby powiedział, jakie litery wiszą pod prawym ramieniem stwora (tu pokazał mu, o które ramię chodzi). 11-latek bez wahania podał litery: P, H, E. Następnie Dilts powiedział mu, że Wookie właśnie otwiera paszczę, i zadał mu pytanie, jakie litery z niej wychodzą. Chłopiec szybko odpowiedział: N, O, M, E. Wreszcie Dilts kazał mu podać litery, które zawiesił pod lewym ramieniem Wookiego. Dziecko natychmiast odpowiedziało: N, O, N. W ten sposób, szybko i bez zastanowienia, chłopiec przeliterował słowo: PHENOMENON.

Robert Dilts

2. Historia chłopca z trudnościami w nauce

Do mojego gabinetu przyprowadzono ucznia z klasy I gimnazjum z powodu zagrożenia z 90% przedmiotów jedynkami. Mama zrozpaczona przyprowadziła go mówiąc, że nie potrafi wpłynąć na syna w żaden sposób. Nauczyciele machnęli na niego ręką. Chłopiec stwierdził, że nie potrafi się uczyć. Jedna z zasad coachingu mówi, że ludzie mają wystarczające zasoby, aby osiągnąć sukces. Więc postanowiłam udowodnić chłopcu, ze potrafi się uczyć (POZIOM UMIEJĘTNOŚCI). Ważne było, że chłopiec chodził do szkoły na zajęcia, nie opuszczał lekcji (POZIOM ZACHOWAŃ). Poprosiłam, aby przyniósł na sesję podręczniki z przedmiotów, których mu się najtrudniej uczy i podczas sesji przerobili jedną lekcję z fizyki i chłopiec rozwiązał dwa zadania jedno łatwe, drugie trudne z gwiazdką. Powiedziałam do chłopca: widzisz potrafisz się uczyć, zrobiłeś nawet trudne zadanie. A chłopiec na to: nauczyciele i tak mi nie uwierzą, że potrafię. Pomyślą, że to przypadek (POZIOM WARTOŚCI I PRZEKONAŃ – wartość wiara i przekonanie, że nauczyciele mu nie uwierzą). Praca w sesji coachingowej poszła w kierunku budowania wiary we własne umiejętności. Jednak na kolejnej sesji, gdy już chłopiec miał dużo większą wiarę w siebie, znowu zakwestionował swój sukces, mówiąc: wie pani, ja to nie jestem w ogóle wartościowy. I tu już weszliśmy na POZIOM TOŻSAMOŚCI. I tu zaczęła się najgłębsza praca na poziomie człowieka, z jego myśleniem o sobie samym. Rozmowy coachingowe zakończyły się sukcesem, chłopiec przeszedł do kolejnej klasy. Niestety nie rozwija swojego potencjału tak jak mógłby, ponieważ w domu chłopca jest bardzo toksyczna atmosfera między rodzicami i  ukrywany alkoholizm.

Liliana Kupaj

3. Efektywne czytanie

W czasie, gdy uczyłam się i poznawałam style i strategie myślenia, mój syn chodził do trzeciej klasy szkoły podstawowej. Mówił, że nie lubi czytać, że czytanie jest nudne, a w książkach się niewiele dzieje. Zdziwiło mnie to niezmiernie, jako sympatyka czytania. Maciek długo czytał jedną stronę i nie mógł powtórzyć, co było treścią przeczytanego fragmentu. Zadałam mu pytanie: „W jaki sposób, Maćku, czytasz książkę?” i obserwowałam jego oczy. Po kilku sekundach wiedziałam, że jego sposób czytania jest nieefektywny. Co zobaczyłam w oczach Maćka? Jego oczy zrobiły dwa ruchy: w lewo w bok i w prawo w dół, wykorzystał najpierw styl myślenia słuchowy, a potem czuciowy, które nie są efektywne w przypadku czytania ze zrozumieniem. Wtedy od razu dopasowałam sposób uczenia się do stosowanej przez niego strategii. Maciek czytał słuchowo, wykorzystałam więc jego metodę i kupiłam książki na płytach CD. Zobaczyłam, że słuchając, bardzo przeżywa to, co do niego dociera. Rozumiał więc treść! Potem samo życie dopisało dalszy ciąg. Maciek na urodziny od swojego kolegi dostał bardzo kolorowy komiks o kaczorze Donaldzie. To pobudziło naturalną strategię wzrokową. Dzisiaj, w wieku 17 lat, czyta grube książki pisane tylko czarnym drukiem i fascynuje się nimi.
Liliana Kupaj

4. Dziura w ścianie

Sugata Mitra profesor wydziału technologii pod wpływem opowieści bogatych rodziców o ich uzdolnionych informatycznie dzieciach wpadł na pomysł, aby sprawdzić czy to tylko dzieci zamożnych rodziców są tak wybitnie mądre. W 1999 roku w slumsach w Deli, postanowił udostępnić dzieciom dostęp do Internetu. Umieścił dosłownie w dziurze w ścianie swojego biura komputer, nie dając żadnej instrukcji i nie wyjaśniając, do czego służy. Jedynie kamera dyskretnie zapisywała zdarzenia z tego eksperymentu. Mitra był świadkiem jak maluchy, które nigdy nie chodziły do szkoły, nie znały angielskiego szybko poradziły sobie z obsługą komputera i wyszukiwania informacji w Internecie. Po kilku godzinach eksperymentu dało się nawet zauważyć, że kilka osób dzieliło się swoją wiedzą z kolejnymi dziećmi. Projekt ten otworzył nowe spojrzenie na uczenie się dzieci, pokazał też, że ich chęć nauki jest nieograniczona.

Sugata Mitra

5. Chmura babć

Sugata Mitra dzięki funduszom, które zdobył z nagrody za eksperyment „dziura w ścianie” planuje zbudować „szkołę w chmurze”. Chce on pomóc dzieciom z najbiedniejszych dzielnic w zdobyciu edukacji. „Szkoła w chmurze” ma być salą komputerową w Indiach, ogólnodostępną dla dzieci w wieku 8-12 lat, aby mogły odkrywać i pogłębiać swoje zainteresowania. Szkoła oparta będzie na samodzielnym uczeniu się dzieci. W razie potrzeby pomocy udzielać będą brytyjskie babcie, które poświęcać będę około godziny tygodniowo na „babciny mentoring”, i będą wspierać swoich podopiecznych przez Skype. Żadna z nich nie jest specjalistą, wystarczy jednak klasyczna postawa babci, która będzie pomagać, zachęcać i mobilizować. Babcie będą chwalić „to ciekawe odkrycie”, pytać „jak do tego doszłaś?” lub „ciekawe, co jest na następnej stronie?”. Spowoduje to pogłębienie efektu nauczania. Dodatkowo babcie będą mogły również uczyć pięknej mowy. Sugata wierzy w edukacyjną potęgę sieci, a przede wszystkim wierzy w dzieci, w to, że są otwarte, chętne, dociekliwe, przedsiębiorcze i pracowite. Najlepsze, co można dla nich zrobić to dać im pole do działania.

Sugata Mitra

6. „Trzy listy od Teddiego”.

Nazywała się pani Thompson. Już pierwszego dnia, kiedy stała przed swoją piątą klasą, powiedziała dzieciom kłamstwo. Jak większość nauczycieli, popatrzyła na swoich uczniów i powiedziała, że kocha ich wszystkich tak samo. Jednakże było to niemożliwe, ponieważ w pierwszym rzędzie, zgarbiony, siedział na swoim miejscu mały chłopiec imieniem Teddy Stoddard. Pani Thompson obserwowała Teddiego od roku i zauważyła, iż nie bawił się on dobrze z innymi dziećmi, jego ubranie było w nieładzie oraz stale wymagał kąpieli. W dodatku Teddy potrafił być nieprzyjemny. Doszło do tego, że pani Thompson z niekłamaną satysfakcją znaczyła jego prace grubym czerwonym długopisem, przekreślając je X-ami, a następnie stawiając wielkie „F” („niedostateczny”) u góry kratek.
W szkole, w której uczyła pani Thompson, wymagano od niej przejrzenia akt personalnych każdego dziecka. Nauczycielka odłożyła akta Teddiego na koniec. Jednakże dopiero, gdy przejrzała jego teczkę, zdumiała się niepomiernie. Nauczyciel w pierwszej klasie napisał: „Teddy jest bystrym dzieckiem, skorym do śmiechu. Dokładnie odrabia lekcje i jest dobrze wychowany. „Sprawia wiele radości swą obecnością”. Jego nauczyciel w drugiej klasie zanotował Teddy jest doskonałym uczniem, bardzo lubianym przez kolegów z klasy, ale martwi się, ponieważ jego mama cierpi na śmiertelną chorobę i życie w domu musi być dla niego trudne”. Nauczyciel chłopca w trzeciej klasie stwierdził: „Śmierć matki była dla niego ciosem. Stara się, jak może, ale jego ojciec nie okazuje mu wiele zainteresowania i jeśli nie zostaną podjęte odpowiednie kroki, życie w domu wkrótce zacznie wywierć na niego negatywny wpływ”. Nauczyciel Teddiego w czwartej klasie napisał: „Teddy wycofał się oraz nie okazuje wielkiego zainteresowania szkoła. Nie ma przyjaciół i czasami zasypia na lekcji”.
Dopiero teraz Pani Thompson zdała sobie sprawę z problemu i zawstydziła się. Poczuła się jeszcze gorzej, kiedy uczniowie przynieśli jej bożonarodzeniowe prezenty, opakowane w piękne bibułki i jasny papier. Jedynie prezent od Teddiego był niezdarnie zapakowany w ciężki, brązowy papier zrobiony z torby na zakupy spożywcze. Pani Thompson z oporem otworzyła go spośród innych prezentów. Kilkoro dzieci wybuchnęło śmiechem, gdy znalazła bransoletkę ze sztucznych kamieni, w której widniało kilka pustych miejsc oraz wypełnioną w jednej czwartej buteleczkę perfum. Śmiech ustal, gdy nauczycielka entuzjastycznie stwierdziła, iż bransoletka jest bardzo piękna, założyła ja oraz skropiła perfumami swój nadgarstek. Tego dnia, Teddy Stoddard został na chwile po lekcjach, na tyle tylko by powiedzieć : „Pani Thompson, dzisiaj pachniała pani tak, jak niegdyś moja Mama”.
Kiedy dzieci już wyszły, pani Thompson płakała, co najmniej przez godzinę. Tego właśnie dnia skończyła z uczeniem czytania, pisania i arytmetyki. Zamiast tego zaczęła uczyć dzieci. Szczególną uwagę poświęcała Teddiemu. Im więcej razem pracowali, tym bardziej jego umysł zdawał się odżywać. Im więcej go zachęcała, tym szybciej odpowiadał. Do końca roku Teddy stał się jednym z najzdolniejszych dzieci w klasie i mimo jej kłamstwa, że będzie kochała wszystkie dzieci tak samo, Teddy został jednym jej „pupilków”.
Rok później pani Thompson znalazła pod drzwiami kartkę od Teddiego, mówiącą, że była najlepszym nauczycielem, jakiego kiedykolwiek miał w całym swoim życiu. Sześć lat minęło, nim otrzymała od niego kolejną kartkę. Napisał wówczas, iż skończył średnią szkołę jako trzeci w klasie, i że nadal uważa ją za najlepszego nauczyciela jakiego miał do tej pory.
Cztery lata po tym zdarzeniu dostała kolejny list, mówiący, że chociaż sprawy czasem miały się źle, pozostał w szkole, wytrwał w niej, a wkrótce skończy studia z najwyższa lokatą. Zapewniał też, że nadal jest najlepszym i najbardziej ulubionym nauczycielem, jakiego miał w życiu. Minęły kolejne lata i przyszedł następny list. List wyjaśniał, że po otrzymaniu dyplomu Teddy zdecydował się pójść jeszcze dalej i że nadal jest najlepszym i ulubionym nauczycielem. Tym razem jego nazwisko było jednak troszkę dłuższe, list był podpisany: Theodore F. Stoddard, MD (doktor medycyny).
Historia nie kończy się tutaj. Pojawił się jeszcze jeden list tej wiosny. Teddy powiadamiał, że spotkał właściwą dziewczynę i zamierza się ożenić. Wyjaśni, iż jego ojciec zmarł dwa lata temu i był ciekaw, czy pani Thompson zgodziłaby się zająć miejsce, jakie zwykle przysługuje matce pana młodego.
Pani Thompson zgodziła się bez wahania. W dodatku włożyła bransoletkę z kilkoma brakującymi kamieniami oraz użyła perfum, które Teddy zapamiętał, jako te, którymi pachniała jego matka podczas ostatnich wspólnych świąt Bożego Narodzenia. Objęli się wzajemnie i dr Stoddard szepnął pani Thomson do ucha: ”Dziękuję, pani Thomson, że uwierzyła pani we mnie. Dziękuję za to, że dała mi pani poczucie, iż jestem ważny oraz pokazanie mi, że mogę coś zmienić”.
Pani Thompson ze łzami w oczach odszepnęła: „Teddy, źle to wszystko odebrałeś. To Ty nauczyłeś mnie, że mogę zrobić coś więcej, Nie wiedziałam jak uczyć, dopóki nie spotkałam ciebie”.

Elizabeth Silance Ballard

7. Zaufanie dziecku

Zmorą wielu rodziców jest ustalenie z dziećmi i konsekwentne egzekwowanie zasad dotyczących ilości czasu spędzonego przed komputerem i podczas oglądania telewizji.
W pewnym okresie życia moich dzieci było to także problemem mojej rodziny. Pewnego sobotniego poranka wpadliśmy na pomysł, aby oddać dzieciom część odpowiedzialności za to jak długo każdego dnia mogą grać na komputerze i oglądać telewizję. Poprosiliśmy, aby każde z nich napisało ile czasu chce spędzić oglądając telewizję i korzystając z komputera, wiedząc, ze mają też wygospodarowany czas na naukę. Byliśmy bardzo ciekawi, co nasze dzieci wymyślą… Ku naszemu zdziwieniu dzieci zaproponowały łącznie 90 minut na komputer i telewizję. Wspólnie spisaliśmy naszą umowę na kartkach i powiesiliśmy uroczyście w widocznym miejscu na drzwiach lodówki. Zdarzyło się nam przypominać dzieciom, że zgodnie z umową ich czas minął np. 5 minut temu. Wyłączały wtedy telewizor lub komputer. Robiliśmy to zawsze, ilekroć zauważyliśmy odejście od wspólnie ustalonych zasad. Umowa zadziałała. Stąd wniosek: możemy oddać dzieciom dużo odpowiedzialności. Możemy im zaufać.

Liliana Kupaj

8. Relacja z Robertem – historia ze szkoły

Pracowałam już w szkole wiele lat, gdy w mojej klasie pojawił się Robert. Przyszedł do szkoły w połowie semestru, ponieważ rodzice przeprowadzili się tu z innej dzielnicy miasta. Moja klasa stanowiła całkiem dobrze zgrany zespół byłam, więc przekonana, że nowy kolega z łatwością zintegruje się z pozostałymi uczniami. Tak się jednak nie stało…
Już na samym początku zauważyłam, że Robert woli samotnie spędza
przerwy. Nie brałam jednak sobie tego za bardzo do serca, bo chciałam mu da trochę czasu na zaaklimatyzowanie się. W końcu jego życie całkiem się zmieniło: nowy dom, nowa szkoła, nowe otoczenie. Zauważyłam jednak, że gdy tylko podchodzi do niego jakiś chłopiec czy grupa chłopców, Robert cofa się lekko, mimo że w jego oczach wyraźnie wida zainteresowanie towarzystwem rówieśników. Na szczęście, po jakimś czasie włączył się do grupy, ale tak jakoś ostrożnie… Wtedy postanowiłam z nim porozmawia, zapyta, jak się czuje, czy odnalazł w naszej szkole coś znajomego, co by mu przypominało poprzednią, jak się czuje wśród nowych koleżanek i kolegów. Podeszłam do niego na przerwie i poklepałam po ramieniu. Chłopiec gwałtownie się odsunął. Poczułam zaskoczenie, bo dla mnie taki gest zawsze oznacza ciepłe, serdecznie zaangażowanie i to właśnie chciałam mu okaza. Robert spuścił głowę, odsunął się jeszcze dalej i dopiero wtedy na mnie spokojnie spojrzał. Po krótkiej konsternacji zadałam mu te pytania, które chciałam zada. Robert chętnie ze mną rozmawiał. Dowiedziałam się, że lubił poprzednią szkołę, ale że w tej też mu się bardzo podoba. Okazało się, ze polubił nowych kolegów i koleżanki, bardzo był ich ciekaw, a z poprzednimi utrzymuje kontakt na Skype i Facebooku. Powiedział jeszcze, że ma dużo starszego brata, z którym się świetnie rozumieją i że właśnie dziś zaprosił kilku kolegów do siebie, żeby wspólnie pogra w gry, razem ze starszym bratem. Byłam bardzo zaskoczona otwartością Roberta, gdyż przez ten, co prawda krótki czas, miałam wrażenie, że unika szkolnego tłumu. Któregoś dnia poprosiłam go, aby wypożyczył mi podręcznik, z którego uczył się w poprzedniej szkole. Wtedy zauważyłam niezwykłą sytuację, która dała mi dużo do myślenia. Otóż, Robert podszedł do mojego biurka z książką, ale zatrzymał się w znacznej odległości. Wyciągnął rękę na całą długość i zamiast mi ją bezpośrednio poda, delikatnie położył na biurku. Podziękowałami schowałam książkę.
Od tamtej pory jeszcze wiele razy rozmawiałam z Robertem i do dziś uważam, że mieliśmy ze sobą bardzo dobre relacje typu nauczyciel – uczeń. Za każdym jednak razem starałam się zachowa znaczny fizyczny dystans w stosunku do niego. Zrozumienie nauczyciela dla takiej postawy ucznia było podstawą budowania pozytywnego porozumienia. Czasem musiałam podnosi głos, abyśmy się słyszeli. On sam, dopiero w następnym roku, pozwolił sobie na bliższy kontakt z kolegami, stał wśród nich, dotykając kogoś ramieniem. Kiedyś podjęłam ten temat z matką chłopca, która stwierdziła, że syn zawsze miał potrzebę zachowania dużej przestrzeni osobistej i, że wiele czasu zabiera mu nawiązanie takich więzi z kimś, aby mógł tę przestrzeń zmniejszy.

Liliana Kupaj

9. Niemożliwe jest możliwe

Podczas zajęć warsztatowych z młodzieżą II klasy gimnazjum, 18 młodych ludzi miało za zadanie „rozwiązać węzeł”. Do zabawy podano prostą instrukcję: parzysta liczba uczniów staje w kręgu dość blisko siebie i podaje prawą rękę osobie stojącej naprzeciwko. Lewą rękę podaje dowolnej osobie, byle nie tej samej, co prawą. Następnie, bez puszczania rąk osoby mają rozplątać węzeł, który powstał.
Autor tego ćwiczenia, Brian Clegg, w swojej książce pt. „Przyspieszony kurs kreatywności” pisze: „Węzeł można rozwiązać przy grupie 8 osób, dla 10 jest trudne, a dla 12 prawie niemożliwe. Choć technicznie rozwiązanie takiego węzła jest możliwe, w praktyce graniczy z cudem.”
W ciągu kilku minut chłopcy z tej klasy rozwiązali 12-osobowy węzeł. Udało się również dziewczynkom, które stanowiły równie liczną grupę.
Kiedy powiedziałam im o tym, co autor wyżej wspomnianej książki sądzi na temat liczebności grupy i możliwościach rozwiązania węzła, postanowili całą 24-osobową klasą rozwiązać węzeł. W rezultacie w węźle znalazło się 18 osób, ponieważ reszta po prostu się nie zmieściła. Nie było to takie proste i trwało kilkanaście minut. W trakcie ich działań oznajmiłam, że jeśli uda się im zrobić niemożliwe możliwym, to napiszę list do autora tej książki i obalę mit o możliwościach ludzkich. Po tych słowach w przeciągu następnych kilku minut z wielkim entuzjazmem, z wręcz kosmicznym przyspieszeniem, rozwiązali węzeł! Oto, jak wielką siłę motywacyjną miał dla nich mój komentarz. A przecież była to tylko jedna prosta rzecz. Jak to wykorzystać w uczeniu młodych?

Liliana Kupaj

10. Duże problemy małych dzieci

Jestem nieprawdopodobnie poruszona trzecią z kolei sesją z młodą 14-letnią dziewczyną. Ze łzami w oczach powiedziała mi, że chyba ma chory mózg, bowiem wydaje się jej, że ktoś ją cały czas obserwuje. Nie może spokojnie się uczyć, bo ciągle ma wrażenie czyjejś obecności w swoim pokoju. Cały czas się boi. Zapytałam ją, od kiedy ma takie odczucia? I wtedy się okazało, że to już trwa kilka lat! Na pytanie, czy kiedykolwiek powiedziała o tym swoim rodzicom, odparła, że nie.
Pomyślałam: „jak to możliwe, że dzieci nie mówią o tak poważnych sprawach najbliższym sobie ludziom?, że przez kilka lat żyją w silnym strachu?” Prawdopodobnie próbują coś mówić, ale my dorośli ich nie słuchamy i nie słyszymy.
Dzieci są niezwykle mądre, mają nam dorosłym wiele ważnych rzeczy do powiedzenia. Słuchajmy ich więc. Ich problemy są przecież dla nich najważniejsze. Poświęćmy im chociaż maleńką chwilę z naszego dorosłego, ważnego życia.
Inną sesję odbyłam z 12–letnim chłopcem. Od kilku lat budzi się przerażony w nocy i widzi białe postacie. Dwa lata wcześniej opowiadał o tym rodzicom. Okrzyczeli go, że ogląda za dużo japońskich bajek, skutkiem czego ma potem straszne sny. Mądre dziecko przez tydzień nie oglądało bajek. Niestety, to nic nie pomogło, więc przestało mówi
rodzicom o swoich problemach. Jego strach nasilał się każdego dnia i nocy, aż w końcu lęki przyjęły posta
choroby. Dwa lata zajęło rodzicom usłyszenie własnego dziecka. Było już jednak za późno, bo choroba rozwinęła się mocno.

Liliana Kupaj

11. Historia znanej tancerki Gillian

Dziewczynka w wieku 8 lat miała problemy w szkole. Nie potrafiła skoncentrować się na lekcjach, ciągle się wierciła, przeszkadzała i nie odrabiała zadań. Szkoła wysłała list do jej rodziców twierdząc, że ma problemy z nauką. Mama postanowiła zabrać ją do specjalisty. Podczas spotkania przez pierwsze 20 minut, dziewczynka siedziała i przysłuchiwała się, gdy mama rozmawiała z lekarzem na temat jej problemów w szkole. Na koniec rozmowy lekarz usiadł obok Gillian i powiedział, że musi na osobności porozmawiać z jej mamą prosił, aby poczekała a oni zaraz wrócą. Wyszli zostawiając ją samą, jednak lekarz wychodząc włączył radio stojące na jego biurku. Gdy opuścili pokój powiedział on do matki, aby obserwowała córkę. Po chwili dziewczynka wstała i zaczęła ruszać się w rytm muzyki. Patrzyli na nią przez kilka minut, po czym lekarz zwrócił się do matki mówiąc „Pani Lynne, Gillian nie jest chora, ona jest tancerską. Proszę zabrać ją do szkoły tańca”. Dziewczynka została zapisana do szkoły. Było to dla niej cudowne przeżycie, ponieważ jak stwierdziła, znalazła tam wiele osób takich jak ona, ludzi, którzy nie umieli usiedzieć w miejscu, którzy potrzebowali ruchu, aby myśleć – tańcząc. Gillian dostała się później do Szkoły Baletowej i rozpoczęła wspaniałą karierę baletnicy. Gdyby Gillian trafiła do innego lekarza prawdopodobnie przepisałby jej leki, a w dzisiejszych czasach dziewczynka zapewne zostałaby uznana za dziecko z ADHD.

Gillian Lynne

12. Częste pytania dzieci

Kiedy mój syn miał około 10 lat, często zadawał mi pytania: „Mamusiu, czy dzisiaj będziesz w domu cały dzień? A jutro jesteś w domu? Czy wyjeżdżasz gdzieś jutro?” Zdarzało się, że pytał o to samo co dwie, trzy godziny. Mocno mnie to frustrowało.
Pewnego dnia, gdy uczyliśmy się razem w jego pokoju i byłam tylko do jego dyspozycji, znów zaczął mi zadawać pytania i to w krótkich odstępach czasu. Wtedy zapytałam: „Pytasz mnie o to już czwarty raz. Po co to robisz?” Usłyszałam wówczas bardzo ważne słowa od mojego dziecka: „Mamusiu, bo ja bardzo lubię, jak jesteś w domu”.

Liliana Kupaj

13. Dzieci widzą inaczej

Każdy rodzic robi wszystko, by jego dziecko wyrosło na dobrego, zaradnego i wartościowego człowieka, prawda? Przy tym niektórzy zapominają, że dzieci również uczą nas wielu cennych wartości. Przekonał się o tym Dan Asmussen. Zamożny mężczyzna postanowił pokazać swojemu synkowi, jak żyją biedni ludzie w konkretnym celu – aby dziecko nauczyło się doceniać pieniądze i to, co ma. Niemniej, ta życiowa lekcja zakończyła się inaczej niż spodziewał się tego Dan…
Dan tak opisał całą swoją historię: “Pewnego dnia bardzo bogaty ojciec postanowił zabrać swojego synka na wycieczkę do bardzo biednego kraju. Spędzili kilka dni i nocy w gospodarstwie pewnych ubogich ludzi. Po powrocie do domu ojciec zapytał dziecko o wrażenia z podróży i czy zauważył, jak żyją biedni ludzie. Syn odpowiedział, że tak, zauważył. Więc czego się nauczyłeś? – drążył temat ojciec, a chłopiec chętnie udzielił odpowiedzi – Widziałem, że my mamy jednego psa, a oni mają cztery. My mamy basen, który sięga do połowy ogrodu, a oni mieszkają przy potoku, który nie ma końca. Mamy latarnie sprowadzane z innego kraju, a oni mają nocą gwiazdy. Mamy kawałek własnego podwórka, a oni mają tyle pól, że widać je aż po horyzont. My mamy pomoc domową, a oni pomagają innym. My kupujemy jedzenie, a oni je sadzą i hodują. My mamy mury, które nas chronią, a oni mają od tego przyjaciół. Ojciec zupełnie zaniemówił… A wtedy syn dodał: Ta wycieczka pokazała mi, jak tak naprawdę jesteśmy biedni. Za często zapominamy o tym, co mamy, a skupiamy się na tym, czego nie mamy. To, co dla jednej osoby nie ma żadnej wartości, dla innej jest największym bogactwem. Wszystko zależy od naszej perspektywy. Czasem warto jest spojrzeć na życie z perspektywy dziecka, żeby przypomnieć sobie, co tak naprawdę jest ważne.”

14. Gdy opowiedziałam tę historię, 26 osób płakało

Gdy nasz adoptowany syn Maciek miał niecałe trzy latka, a córeczka roczek, Maciek oglądał bajkę o znanym nam wszystkim Kreciku. W tej bajce przyjaciółka Krecika – Króliczka rodziła swoje dzieci. Po bajce Maciuś przyszedł do mnie i zapytał:

– Mamusiu, a jak ja się urodziłem? Opowiedz mi o tym?

Wiedziałam, że to jest ważny moment w naszym życiu, że to co powiem będzie ważne dla tego małego Człowieka. I wtedy słowa same popłynęły mi z ust.

„Kiedyś Maciusiu byłam bardzo chora i pan doktor powiedział mi, że nie będę mogła urodzić dzidziusia. Bardzo się z Tatusiem zmartwiliśmy, bo chcieliśmy być rodzicami. Długo byliśmy smutni. Aż pewnego razu pomyślałam, że mogę poprosić inną Mamusię o to, aby urodziła nam dzidziusia. Przez rok szukaliśmy takiej Mamusi. I znaleźliśmy. Znaleźliśmy Mamusię, która urodziła Ciebie, a sama nie mogła Cię wychowywać. Byliśmy z Tatusiem bardzo szczęśliwi. Ja przez pierwsze trzy miesiące odkąd byłeś w naszym domu, co rano siadałam przy twoim łóżeczku i płakałam ze szczęścia i wdzięczności za to, że jesteś w naszym życiu. Wiesz, ale to nie koniec tej historii, bo 2 latach od twojego urodzenia, ja wyzdrowiałam dzięki tobie i urodziłam Justysię. I teraz jesteśmy we czwórkę.”

Maciuś po wysłuchaniu tej historii przez trzy noce mało spał i płakał. Potem się uspokoił i nadal był radosnym chłopcem.

Minęło 7 lat. Pewnego dnia Maciek podszedł do mojego biurka przy którym pracowałam i powiedział do mnie:

-Mamusiu jak dobrze, że mnie adoptowaliście.

Łzy stanęły mi w oczach ze wzruszenia. To , co powiedział było takie niespodziewane i ważne. Wiele razy w naszym życiu usłyszałam takie ważne słowa od mojego dziecka.

Dzieci są mądre. Dzieci są ważne. Dzieci są naszą miłością. Jesteśmy odpowiedzialni za ich przygotowanie do życia i dorosłości.